Pan Bóg karze nas wszystkich za lekkomyślność, z jaką stada „młodych, wykształconych, z wielkich miast” głosowały na obywatela Komorowskiego Bronisława. Drukuj
Ocena użytkowników: / 0
SłabyŚwietny 
niedziela, 17 lipca 2011 15:12

Liturgie transferowe i symetryczne. Komentarz  Michalkiewicza  tygodnik „Goniec” (Toronto)

 

Jak wiadomo, w naszym nieszczęśliwym kraju są sprawy ważne i błahe. Do tych ważnych niewątpliwie należą jesienne wybory, do których przygotowują się wszyscy, oczywiście każdy wedle swojego stanu. I tak kandydaci na Umiłowanych Przywódców, zwłaszcza ci, którzy Umiłowanymi Przywódcami są już teraz, jeśli nie umacniają swoich notowań w gronie tak zwanego ścisłego kierownictwa partii, to dokonują tak zwanych politycznych transferów.

Ostatnio transferu do klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej dokonał ultramontański poseł Jan Filip Libicki. Może nie wzbudziłoby to większego zainteresowania, gdyby nie okoliczność, że transfer ultramontańskiego posła Jana Filipa Libickiego zbiegł się w czasie z transferem do Platformy Obywatelskiej Izabeli Sierakowskiej z Lublina, a właściwie - z podlubelskiego Radawca, w którym ze znanej na całym świecie, a w każdym razie w powiecie lubelskim wrażliwości społecznej, wybudowała sobie dwór, prawie taki jak ten, o którym bezskutecznie marzył Jasiek-Drużba z „Wesela” („postawię se pański dwór”).

Izabela Sierakowska zasłynęła nie tylko ze społecznej wrażliwości, która skłoniła ją w swoim czasie do wyjścia do demonstracji bezrobotnych w eleganckim futrze do kostek - ale również z nieprzejednanie wrogiego stosunku do Kościoła, a nawet religii i nabożnego stosunku do PRL. Właśnie posłanka Sierakowska, wbrew ustaleniom prof. Eugeniusza Rychlewskiego ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, który jako jedyny w Polsce wpadł na pomysł sporządzenia bilansu zamknięcia PRL, twierdziła, że okres PRL był epoką najwspanialszego rozwoju Polski w całej jej 1000-letniej historii. Tymczasem prof. Rychlewski ustalił co innego - że mianowicie na koniec roku 1989 zadłużenie zagraniczne Polski o 500 mln dolarów przewyższało wartość majątku trwałego w przemyśle, a także - że w porównaniu z Grecją, Hiszpanią, Portugalią i Włochami, które w roku 1938 miały taki sam poziom rozwoju, jak Polska - kraje te w roku 1989 były czterokrotnie bardziej zaawansowane pod względem ekonomicznym, niż Polska - właśnie dlatego, że nie doświadczyły dobrodziejstw komuny.

Zresztą posłanka Sierakowska też pewnie zdawała sobie z tego sprawę; w końcu swój dwór w Radawcu też wybudowała sobie dopiero po zakończeniu pierwszej komuny, a nie za PRL, kiedy to nie mogła być pewna, czy nie zabiorą go jej bolszewicy. Teraz, na okoliczność transferu, śpiewa z całkiem innego klucza, więc jak ultramontański poseł Jan Filip Libicki też trochę spuści z tonu, to kto wie - może nawet, pod kierownictwem pobożnego posła Gowina, wspólnie opracują ekumeniczną modlitwę do Matki Boskiej Marksistowskiej?

A taka potrzeba gwałtownie się pojawiła po 10 lipca, kiedy to na Jasnej Górze przy okazji pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, odbyły się comiesięczne obrządki smoleńskiej liturgii, której głównym akcentem było umieszczenie w jasnogórskim sanktuarium tablicy zdjętej przez nieznanych sprawców z głazu upamiętniającego katastrofę samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim i innymi osobistościami na pokładzie. Ponieważ comiesięczne rozpamiętywania tamtej katastrofy wzbudzają w sporej części opinii publicznej silny pozytywny rezonans, to Platforma Obywatelska, a ściślej - sterujące nią ręcznie Siły Wyższe postanowiły doprowadzić do liturgicznej symetrii, organizując 10 lipca w Jedwabnem zlot kolaborantów, którzy - jak to kolaboranci - udzielili mniej wartościowemu narodowi tubylczemu lekcji pokory.

Prezydent Komorowski, który w tym czasie zabawiał Naszą Złotą Panią Anielę bodajże w Juracie, wysłał do Jedwabnego list odczytany przez obywatela Mazowieckiego Tadeusza, który słynną „postawę służebną”, z jakiej znany był za pierwszej komuny, jak gdyby nigdy nic kontynuuje i teraz, mimo ischiasów i innych przypadłości wieku sędziwego. Otóż w liście prezydenta Komorowskiego znalazł się passus stwierdzający, że „naród polski” był także „sprawcą” - oczywiście sprawcą zbrodni II wojny światowej.

Tak oto Pan Bóg karze nas wszystkich za lekkomyślność, z jaką stada „młodych, wykształconych, z wielkich miast” głosowały na obywatela Komorowskiego Bronisława. Niezawisły sąd zamierzał skierować na badania psychiatryczne Jarosława Kaczyńskiego, a tymczasem to obywatel Komorowski Bronisław dopuścił sobie do głowy, że będzie pedagogizował nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Musiał już wcześniej mieć takie objawy, ale najwyraźniej nikt ich nie zauważył, podobnie jak nikt nie zauważył niczego osobliwego w postępowaniu pewnego austriackiego generała, który badał ciężar gatunkowy żołnierzy, zanurzając ich w pełnym oporządzeniu w beczce z wodą. Wątpliwości co do jego władz umysłowych pojawiły się dopiero wtedy, gdy taką samą metodą zamierzał zbadać ciężar gatunkowy oficerów sztabowych.

Ale władze umysłowe, to jedna sprawa a druga - że deklaracja zawarta w liście obywatela Komorowskiego Bronisława wychodzi naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej, które, mówiąc nawiasem, są ze sobą ściśle skoordynowane. Niemiecka polityka historyczna zmierza do stopniowego zdejmowania z państwa i narodu niemieckiego odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej i przerzucaniu jej na winowajców zastępczych, a właściwie jednego winowajcę zastępczego - na Polskę i Polaków. To z kolei wychodzi naprzeciw żydowskiej polityce historycznej, która - rozumiejąc konieczność stopniowego zdejmowania odpowiedzialności z Niemiec - kładzie ogromny nacisk na znalezienie winowajcy zastępczego, dzięki czemu świat nie pomyśli sobie, że ofiary II wojny światowej zmarły śmiercią naturalną, zaś Izrael nadal będzie ciągnął grubą rentę i inne korzyści, płynące z zazdrośnie strzeżonego statusu ofiary.

To wyjście naprzeciw niemieckiej i żydowskiej polityce historycznej zapoczątkował będący prawdziwym nieszczęściem naszego kraju prezydent Kwaśniewski Aleksander, wygłaszając w swoim czasie w Jedwabnem kabotyńskie przeprosiny, a obywatel Komorowski Bronisław niestety w podskokach linię tę kontynuuje i ubogaca własnymi pomysłami. Na domiar złego, w tej jedwabieńskiej liturgii uczestniczył po raz pierwszy biskup Kościoła rzymskokatolickiego Mieczysław Cisło, który najwyraźniej uznał swoją obecność za niezbędną z uwagi na to, iż w Episkopacie rzucony został na odcinek dialogu z judaizmem. Albo sam uznał, albo mu to wyperswadowano - a jeśli tak, to w tym wydarzeniu objawiły się w całej rozciągłości fatalne skutki tolerowania konfidentów komunistycznych służb specjalnych w szeregach Episkopatu.

Za czasów prymasa Glempa ten nieszczęsny dialog z judaizmem też był prowadzony, mimo to jednak żaden z biskupów w Jedwabnem się nie produkował. Kiedy jednak prymasem Polski został JE abp Józef Kowalczyk, co to w swoim czasie „bez swojej wiedzy i zgody” - to w końcu musiało dojść i do tego, a przecież obecność JE bpa Cisło w Jedwabnem może być tylko zwiastunem jeszcze gorszych kompromitacji. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW, przekazanej 4 czerwca 1992 roku posłom i senatorom przez min. Macierewicza znalazło się stwierdzenie, iż przed rozpoczęciem niszczenia dokumentacji MSW, została ona zmikrofilmowana w co najmniej trzech kompletach, z których dwa znajdują się za granicą, a jeden - w kraju. „Za granicą” to znaczy - na pewno w Rosji, a skoro w Rosji, to i w Niemczech, a skoro w Niemczech - to i w Izraelu. Zatem szkoda, że JE ks. biskup chyba już nie zrozumie tego, co doskonale zrozumieli mieszkańcy Jedwabnego i tamtejsze władze samorządowe, bojkotując totalnie ten zlot kolaborantów.

Ale ten zlot jest sygnałem gotowości kolaborantów do służenia na zadnich nogach nowym panom, którzy przecież nawet nie ukrywają intencji pełnienia funkcji szlachty jerozolimskiej nad mniej wartościowym narodem tubylczym, kiedy tylko szczęśliwie wyszlamują go pod pretekstem „odzyskiwania mienia żydowskiego” i z majestatu strategicznych partnerów obejmą nad nim nadzór w Żydolandzie, jaki zostanie utworzony na „polskim terytorium etnograficznym” pozostałym po szczęśliwym powrocie „ziem utraconych” do Macierzy. Ale to są sprawy błahe, w odróżnieniu od naprawdę ważnych, w postaci jesiennych wyborów, z odmętów których wyłonią się nasi Umiłowani Przywódcy, którzy ten cały plan nie tylko własnymi rękami zrealizują, ale jeszcze wytłumaczą nam, że to dla naszego - jakże by inaczej? - dobra.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).